Jeśli zaczynasz swoją przygodę z automatyzacją testów i używasz/planujesz używać zbioru narzędzi do automatyzacji Selenium – sięgnij po sylabus A4Q Certified Selenium Tester.

Serio.

Po pierwsze – dowiesz się z niego, jakie narzędzia czają się w tym wspomnianym wyżej zbiorze. Jest to opisane krótko i zwięźle.

Po drugie – będziesz uczyć się czytać fragmenty cudzego kodu. Wszakże w sylabusie rządzi Python, nie zrażaj się jednak, jeśli preferujesz inne „narzecza”. Przykłady są krótkie i zrozumiałe, sama nie znam Pythona, ale dałam sobie z nimi radę.

Po trzecie – materiał ten w przystępny sposób wprowadzi Cię w obszar teorii związanej z automatyzacją testów. Ten aspekt uważam za dobrą rozgrzewkę, jeśli w dalszym kroku planujesz przymierzyć się do egzaminu ISTQB Test Automation Engineer. Albo mikro-dawkę teorii, która Ci wystarczy, jeśli ścieżka certyfikacyjna ISTQB Cię nieco przeraża 😉

Po czwarte – zakres materiału zawarty w tym sylabusie ma – w moim odczuciu – dobre proporcje między teorią a praktyką. Bo oprócz teorii  dowiesz się niezwykle praktycznych rzeczy a wśród nich tego, jak pisać lokatory do elementów, do których bardzo, ale to bardzo chcesz się dostać, pisząc test… 

(Pokaż mi testerkę/testera, która/który zawsze od ręki potrafi kliknąć w oczekiwany element bądź na przykład dobrać się do jego zawartości tekstowej… i ci z wieloletnim doświadczeniem czasem soczyście rzucą „motylą nogą” pod nosem z powodu właśnie trudności ze zbudowaniem STABILNEGO i DZIAŁAJACEGO jednocześnie lokatora…)

Dowiesz się też bardzo podstawowych rzeczy – jak w teście otworzyć czy zamknąć przeglądarkę czy jak radzić sobie np. z dropdownami lub checkboxami. Poznasz dobre praktyki w zakresie używania waitów, czy dowiesz się, o co chodzi z tymi Page Objectami.

Nie będę Ci streszczać całego spisu treści – sylabus w wersji angielskiej jest dostępny tutaj (Polskiej wersji na razie nie ma. Możesz jeszcze spróbować opcji niemieckiej lub francuskiej). Streściłam, zareklamowałam, to teraz napiszę, jaki sens egzamin miał dla mnie.

Kiedy zaczynasz stawiać pierwsze kroki w automatyzacji testów i wdrapujesz się na kolejny stopień tzw. drabiny kompetencji (czyli zaczynasz rozumieć, jak bardzo nic nie wiesz i nie rozumiesz), ten materiał stanowi solidną pigułę dobrej i przydatnej wiedzy oraz zdecydowanie pomaga pewne postawy ułożyć sobie w głowie. Pozwala też złapać nieco pewności siebie – na przykład wtedy, gdy z jakimś zawiłym XPathem uwiniesz się szybciej niż bardziej doświadczona koleżanka, która przyzna: „Nie znałam tego sposobu”.

Jasne – możesz (i powinnaś/powinieneś) szukać różnych materiałów i źródeł wiedzy. Trzeba przyznać, że ścieżki certyfikacyjne – choć nie idealne – mają tę zaletę, że porcję wiedzy masz zebraną w jednym miejscu. Wiedza ta jest zweryfikowana i uznawana za pewien międzynarodowy standard, oswajasz się z branżowym językiem a zdając egzamin certyfikacyjny – udowadniasz sobie, współpracownikom i pracodawcom, że umiesz i chcesz się uczyć, a to nie jest mało w branży IT. Szczególnie jeśli stawiasz w niej pierwsze kroki – jak ja, gdy w pierwszych miesiącach pracy po przebranżowieniu podeszłam – z sukcesem – do egzaminu.

Przygotowywałam się do niego sama – i tego akurat trochę żałuję, mając porównanie, ile wartości wniosły szkolenia przygotowujące do „ISTQB TAE” czy „IQBBA FL„. Jeśli masz okazję skorzystać ze szkolenia – zrób to, egzamin egzaminem, ale wymiana doświadczeń i możliwość zadawania pytań – są bezcenne. Nie mam gruntownego wykształcenia technicznego, dlatego każda okazja do uczenia się od lepszych i bardziej doświadczonych ode mnie jest na wagę złota.

Podsumowując – certyfikat mało popularny w Polsce, a chyba niesłusznie. 

Pora to zmienić 🙂